sobota, 22 maja 2010

butterflies in my stomach


Powietrze i niebo jest szare jak papierosowy dym. Miałam rzucać, ale piepszyć to, za bardzo kocham menthole, i wszystko co się w ich towarzystwie dzieje. Najwyżej umrę. Umrę z rąk Majkela, które równie jak jego zwysły nienawidzą dotykać, czuć i smakować mojego ciała przesiąkniętego nikotyną.

Zmęczenie wszystkim, brak sił nawet na otwarcie szafy i założenia czegoś lepszego od męskiej koszuli i obcasów. Zmęczenie spowodowane nieprzespaną nocą (bóle menstruacyjne i cudowny wieczór z M).
Po policzkach, palcach, szyi i między obojczykami lecą mi cieniutkie strużki deszczu, słońce jednak próbuje przebić się przez chmury. Dookoła mnóstwo ludzi, Jakieś dzieci (10lat) niemalże zdzierają z siebie ubrania w rytm pocałunków. Z drugiej strony grupa nastolatków na dyskorolkach popisujących się ledwie wyuczonym Ollie'm. Za mną ludzie w średnim wieku tańczący BoogieWoogie do piosenki 'nie patrz jak ja tańczę'. 
Nic nie interesuje mnie tak bardzo jak ten średniego wzrostu 19letni chłopak, w czapce firmy, której nigdy nie potrafie zapamiętać.
- genialnie - stwierdził i pocałował mnie w policzek.
- owszem- wyszeptałam.
Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku aż do końca koncertu.
Cudowne słowa docierają na gruczoły surowiczo-śluzowe języka. Niepotrafie jednak znaleźć odpowiedniego momentu na wypowiedzenie ich. I nie jest to hollywoodzka afektcja- jestem pewna. To szczere ciepło wypływające z mojego serca- o którym Ci mówiłam. 

Majkel wyjechał już dzisiaj z rana do swojego drugiego domu w górach zostawiając mnie w pościeli, próbującą znaleźć wygodną pozycję do współżycia z laptopem. Teraz czekam tylko na Monikę i truskawki.


...a to moja suknia ślubna. Prawda, że śliczna? Będzie odsłaniac kości obojczykowe i ramiona. Założę ją i będę w niej chodzić rano, w południe i wieczór po własnym domu, w rytm Waltz of Flowers P. Czajkowskiego.